Podróże

Książki

Uroda

Inspiratorka Rimmel - kosmetyki Wake Me Up

Jakiś czas temu wzięłam udział w akcji ogłoszonej na profilu marki Rimmel, gdzie trwał nabór na ,,Inspiratorki". Udało mi się znaleźć w gronie 1000 testerek, a dzięki temu miałam okazję wypróbować dwie nowości kosmetyczne!

W specjalnie przygotowanym pakiecie znalazłam podkład Wake Me Up i maskarę Wonderfull Wake Me Up
Minęło już wystarczająco dużo czasu abym mogła podzielić się z Wami swoją opinią!

Podkład rozświetlający Wake Me Up z witaminą C
To nie pierwsze moje zetknięcie z tym produktem, już kiedyś próbowałam z nim współpracować, ale niestety odpada na wstępie, z powodu koloru! Wybrałam najjaśniejszy odcień 100 Ivory, w buteleczce nie wygląda na ciemny, ale na twarzy już tak, w dodatku ciemnieje! Same zobaczcie, jak ,,ciemno" wygląda w zestawieniu z innymi podkładami, których używam. Bez mocnego opalania nie ma szans na dopasowanie go do mojej karnacji. 
Mam cerę mieszaną, ale kiedy nałożyłam na siebie podkład, to po chwili zaczęłam się mocno świecić, dlatego wymaga użycia pudru, przynajmniej w moim przypadku. Z uwagi na te mankamenty na pewno nie stanie się moim ulubieńcem, ale widzę że w wizażowym rankingu KWC jest hitem, dlatego aby się nie zmarnował oddam go w dobre ręce :)


1. Bez makijażu / 2. Z podkładem Wake Me Up
Całkiem inną opinię mam na temat tuszu, który od razu przypadł mi do gustu!
Wonderfull Wake Me Up Macara
Jest po prostu cudowny, zaczynając od pięknego opakowania, na zachwycających efektach kończąc. Ale najlepszy jest zdecydowanie ogórkowy zapach(!) Nigdy nie przepadałam za zapachem tuszu do rzęs, ale nie przyszło mi też do głowy, że można go odmienić i to poprzez  ogórkowy aromat! 
Robi wszystko to, co powinien - podkręca, wydłuża i jak określa producent ,,otwiera oko". Nie narzekam na swoje rzęsy, ale z tuszem od razu widać różnicę, prawda? :) Na szczęście też nie osypuje się i na spokojnie wytrzymuje cały dzień na rzęsach, mimo tego że nie jest wodoodporny, to jego trwałość oceniam bardzo wysoko!
1. Bez tuszu / 2. Z tuszem Wonderfull Wake Me Up

Oprócz możliwości samego testowania Rimmel zapewnił nam więcej atrakcji, wymyślając  zadania do wykonania. Jedno z nich polegało na przedstawieniu swojego porannego makijażu z duetem Wake me Up. Proszę bardzo, gotowe!
#WakeMeUP #InspiratorkiRimmel 

Drugie z zadań, to przedstawienie swojego porannego niezbędnika. Oto i on:
zaczynając od soczewek, bez których ani rusz, makijażu z Wake Me Up, kubka gorącej herbaty, aż do organizera, w którym tysiące pomysłów na każdy kolejny dzień! Do tego obowiązkowo małe przyjemności, czyli truskawki i świeca o zapachu Creme Brulee!






Orange Warsaw Festival 2015 - najlepsza wygrana ♥

Uwielbiam niespodzianki, a szczególnie takie, gdy dostaję wiadomość, że wygrałam coś, co już dawno było na mojej liście marzeń do spełnienia! Powiadomienie o wygranym karnecie dla dwóch osób na Orange Warsaw Festival dostałam wieczorem w czwartek, kiedy do pierwszego koncertu nie zostało nawet 24 godziny! Na szczęście szybko udało mi się ogarnąć podróż do Warszawy i za kolejnych kilka godzin już siedziałam w pociągu w drodze na festiwal!

Całe wydarzenie odbywało się na Torze Wyścigów Konnych na Służewcu w Warszawie, a już od przekroczenia bramek czuło się ten wspaniały, beztroski klimat, dzięki któremu można o wszystkim zapomnieć i skupić się na relaksowaniu przy muzyce! Festiwale to chyba najlepsza forma koncertów, bo oprócz swoich ulubionych gwiazd mamy możliwość poznać całkiem nowe, do tego możemy wybierać kogo będziemy słuchać z całej plejady artystów, ewentualnie latać od sceny do sceny (a na OWF były aż trzy) i zobaczyć wszystkie gwiazdy. Źródło zdjęć: 1, 2 i 3
Swoją muzyczną przygodę zaczęłyśmy od koncertu Hey - jedynego polskiego akcentu, który przyciągnął naszą uwagę.
Nie wiadomo skąd nad Służewcem pojawiły się czarne chmury, przynosząc ze sobą ulewę i burzę, więc niezmiernie cieszyło nas, że zespół, na który czekałyśmy tego dnia najbardziej - Papa Roach, zagra na scenie pod dachem :) Chcąc zająć sobie jak najlepsze miejsca załapałyśmy się jeszcze na końcówkę występu Three Days Grace - dotąd nie miałam pojęcia o ich istnieniu i to był błąd! Za to występem Papa Roach jestem zachwycona, chyba nie było utworu, który by mi się nie podobał. Fajnie, że wokalista zauważył wypełniony po brzegi namiot i non stop utrzymywał kontakt z publicznością, nie wspomnę już o tym jak dobrze miał pierwszy rząd :)

Zarówno ulewa, jak i uroczystość na której musiałam się pojawić w Lublinie następnego dnia, sprawiła, że mogłyśmy zostać na koncercie The Chemical Brothers tylko chwilę, czego niesamowicie żałuję! Już od pierwszej minuty, wcale nie miałam ochoty stamtąd wychodzić, muzyka + wizualizacje na najwyższym poziomie!
Drugiego dnia zrobiłyśmy sobie dzień przerwy i nie pojawiłyśmy się w Warszawie, a moim skromnym zdaniem ten dzień był najsłabszy, nie zainteresowała mnie żadna z występujących gwiazd. 

Za to trzeci dzień przeszedł moje oczekiwania... na terenie festiwalu pojawiłyśmy się dość późno, bo przed 19, ale widok był niesamowity: jeden wielki tłum! Zaczęło się od koncertu Bastille. W każdej relacji z festiwalu czytam, że mieli najlepszy kontakt z publicznością - nie mogę się z tym nie zgodzić. Do tego takie z nich słodziaki! ♥ ( o ile można tak powiedzieć o artystach :)


Potem przyszedł czas na gwiazdę zza oceanu - Incubus. Był to ich pierwszy koncert w Polsce i choć przyznaję, że oprócz nazwy zespołu, która obiła mi się o uszy, to nie kojarzyłam ich twórczości, to przez cały koncert czułam się jak zahipnotyzowana muzyką, jestem pod wrażeniem wielu utworów, a co do wokalisty: niektórzy ludzie, to jednak są stworzeni żeby stać na scenie i być gwiazdami! :)

Na koniec największa gwiazda festiwalu, czyli Muse. Nagle wszyscy wpadli na ten sam pomysł żeby dostać się do pierwszych rzędów, więc po chwili wszystko się zablokowało i jeśli mam wyobrazić sobie ,,sardynki w puszce", to wyglądają dokładnie tak jak my na koncercie:D Na szczęście przejście kilka rzędów do tyłu, pozwoliło nam cieszyć się koncertem, jednocześnie oddychać i mieć możliwość ruszania rękami i nogami :D Nie wiem czemu, zespół kojarzył mi się wcześniej z nudnym brytyjskim rockiem (wybaczcie fani :) a tu nagle okazało się, że jest całkiem inaczej. Przed koncertem przeczytałam gdzieś, że to jeden z najlepszych zespołów świata. Teraz już wiem, że to wcale nie były puste słowa! Do tego ciągle coś się działo, raz zostaliśmy obsypani czerwono-białym konfetti, a potem pojawiły się nad nami ogromne piłki (?!) do odbijania.

Gwiazdom też się chyba podobało, bo podziękowali fanom na Instagramie, z resztą publiczność zgromadzona na zdjęciach też robi wrażenie. Po lewej zdjęcie Bastille, po prawej Muse.


Jak mogę podsumować czas spędzony na OWF 2015? Było cudownie!
Gwiazdy spisały się na medal, wciąż nie mogę się uwolnić od kilku piosenek, a ,,depresja pokoncertowa" jeszcze się utrzymuje:) Do tego jestem pod wrażeniem, że mimo tłumu, ludzie byli kulturalni i szanowali się, a dzięki temu każdy miał odrobinę miejsca (*nie dotyczy koncertu Muse:) by bezpiecznie się bawić!

Tak, słyszałam o aferze z cenami biletów w przedsprzedaży, które potem magicznie się obniżyły, a w dniu koncertu można je było dostać za śmieszne pieniądze; czytałam wszelkie hejty na profilu wydarzenia, że niby kolejki do toalet kosmiczne (serio 5-10 minut czekania na masowej imprezie to dużo?!), że za dużo budek z jedzeniem (tu też nie wiem komu to przeszkadzało), zarówno obsługi wydarzenia i służb porządkowych było tak dużo, że sama byłam zdziwiona jak szybko przebiega wpuszczanie na teren. A już najbardziej śmieszą mnie te żale wylewane na Facebooku, że mieszkańcy pobliskich dzielnic nie mogli spać, że muzyka była za głośno, wibracje za duże, że dzwonili na policję i straż miejską, a oni nic z tym nie zrobili. No dziwne, przecież powinni nas wszystkich rozgonić, artystów zapakować do więzienia i zamknąć teren. I najlepiej gdyby w ogóle w Warszawie nic się nie działo, żadnych wydarzeń kulturalnych, przecież mogli nam dać słuchawki, zrobić ,,silent concert", a nie puszczać głośno muzykę. Może czas się jednak przeprowadzić na wieś i uciec z ,,głośnej" stolicy? :)

Wszyscy wszystko hejtują, a ja chciałam tylko pozdrowić PKP i podziękować za nowy ,,super" rozkład, dzięki któremu trasę Warszawa-Lublin musiałyśmy pokonać trzema pociągami ♥


Jak dobrze, że istnieją wyprzedaże! :)

Bardzo się cieszę, że w końcu coś zmienia się na lepsze, a sklepy zaczynają dostosowywać ceny do polskich zarobków. Mam nadzieję, że powoli zacznie to być normą, a nie tylko jednorazowym wydarzeniem. Bardzo daleko nam do Primarku i innych zachodnich sklepów, które oferują taką samą jakość ubrań, jak te w naszym kraju, ale może w końcu jesteśmy na dobrej drodze do zmian? :)

Pomijając fakt, że wszystkie wielkie promocje zaczynały się jedna po drugiej albo trwały jednocześnie, to mój portfel wcale nie przeżył tego tak boleśnie, jak mogłabym się spodziewać. Zobaczcie co udało mi się upolować! 

Do trzech razy sztuka i to właśnie dopiero za trzecim razem udało mi się zrobić zakupy w niedawno otwartym Outlet Center. Przy pierwszych dwóch próbach nie znalazłam nic ciekawego, w dodatku nie wszystkie sklepy były już otwarte. Ostatnio marki Mohito, Reserved, Sinsay i Cropp ogłosiły wyprzedaż -40% od cen outletowych i w końcu mogłam wybrać coś dla siebie!
Outlet Center Lublin zakupy
Outlet Center Lublin
Jeśli już kupuję coś w sieciówkach, to zawsze zwracam uwagę głównie na rzeczy, które ciężko znaleźć w moim ulubionym second-handzie, w moim przypadku są to sukienki i okrycia wierzchnie. 
Dlatego wybrałam dla siebie:pudrową kurtkę za 35,95 zł i niebieski żakiet w tej samej cenie z Reserved oraz kurtkę w ciężkim do zidentyfikowania kolorze z Mohito za 47,94 zł :) W oko wpadło mi też kilka innych rzeczy, ale niestety nie były już dostępne w moim rozmiarze.

Potem przyszedł czas na buty. Mama wypatrzyła promocje w Centro, gdzie wszystkie pary kosztowały 19,99, a kiedy wróciłyśmy tam na drugi dzień, okazało się, że teraz wszystko zostało przecenione na 9,99 zł! 5 par w cenie jednej to chyba dobry wynik?

Pozostając w temacie butów skusiłam się także na sportowe buty z Lidla za 39,99 zł. Znalezienie ich w jakimkolwiek sklepie wcale nie było łatwe. Początkowo chciałam te w czarnej wersji kolorystycznej, ale nie było mi dane zobaczenie ich na żywo, tak szybko się wyprzedały! W końcu udało mi się znaleźć białe, które kupiłam z myślą o siłowni. Ostatecznie okazało się, że są tak wygodne, że już zaczęły ze mną podróżować, a na siłownię kupiłam kolejne - mocno różowe, znalezione przypadkiem w Lidlu.
Sopot
Nie wiem czy jeszcze ktoś pamięta o -40% wyprzedażach w Rossmannie, ale tam nie miałam potrzeby szaleć. Mam spore zapasy dzięki wygranym produktom, a jedyna kategoria którą potrzebowałam uzupełnić, to produkty do ust. Kilka błyszczyków, szminka i Blistex w zupełności wystarczyły.
Uzupełniłam też na długo soczewkowe zapasy :D 
W Sopocie nie kupiłam sobie żadnej pamiątki związanej z morzem, ale nie mogłam przejść obojętnie obok świetnego gadżetu do domu, czyli tablicy za równe 10 zł, którą wypatrzyłam w sklepie Tiger - odkryłam tę sieć jeszcze w Szkocji, mają mnóstwo pomysłowych produktów do domu, jednak najbliższy sklep mam dopiero w Warszawie, a niestety nie prowadzą sprzedaży online.

























A jak tam Wasze wyprzedażowe łowy? :)
Copyright © Czokomorena