TRYB JASNY/CIEMNY

Orange Warsaw Festival 2015 - najlepsza wygrana ♥

Uwielbiam niespodzianki, a szczególnie takie, gdy dostaję wiadomość, że wygrałam coś, co już dawno było na mojej liście marzeń do spełnienia! Powiadomienie o wygranym karnecie dla dwóch osób na Orange Warsaw Festival dostałam wieczorem w czwartek, kiedy do pierwszego koncertu nie zostało nawet 24 godziny! Na szczęście szybko udało mi się ogarnąć podróż do Warszawy i za kolejnych kilka godzin już siedziałam w pociągu w drodze na festiwal!

Całe wydarzenie odbywało się na Torze Wyścigów Konnych na Służewcu w Warszawie, a już od przekroczenia bramek czuło się ten wspaniały, beztroski klimat, dzięki któremu można o wszystkim zapomnieć i skupić się na relaksowaniu przy muzyce! Festiwale to chyba najlepsza forma koncertów, bo oprócz swoich ulubionych gwiazd mamy możliwość poznać całkiem nowe, do tego możemy wybierać kogo będziemy słuchać z całej plejady artystów, ewentualnie latać od sceny do sceny (a na OWF były aż trzy) i zobaczyć wszystkie gwiazdy. Źródło zdjęć: 1, 2 i 3
Swoją muzyczną przygodę zaczęłyśmy od koncertu Hey - jedynego polskiego akcentu, który przyciągnął naszą uwagę.
Nie wiadomo skąd nad Służewcem pojawiły się czarne chmury, przynosząc ze sobą ulewę i burzę, więc niezmiernie cieszyło nas, że zespół, na który czekałyśmy tego dnia najbardziej - Papa Roach, zagra na scenie pod dachem :) Chcąc zająć sobie jak najlepsze miejsca załapałyśmy się jeszcze na końcówkę występu Three Days Grace - dotąd nie miałam pojęcia o ich istnieniu i to był błąd! Za to występem Papa Roach jestem zachwycona, chyba nie było utworu, który by mi się nie podobał. Fajnie, że wokalista zauważył wypełniony po brzegi namiot i non stop utrzymywał kontakt z publicznością, nie wspomnę już o tym jak dobrze miał pierwszy rząd :)

Zarówno ulewa, jak i uroczystość na której musiałam się pojawić w Lublinie następnego dnia, sprawiła, że mogłyśmy zostać na koncercie The Chemical Brothers tylko chwilę, czego niesamowicie żałuję! Już od pierwszej minuty, wcale nie miałam ochoty stamtąd wychodzić, muzyka + wizualizacje na najwyższym poziomie!
Drugiego dnia zrobiłyśmy sobie dzień przerwy i nie pojawiłyśmy się w Warszawie, a moim skromnym zdaniem ten dzień był najsłabszy, nie zainteresowała mnie żadna z występujących gwiazd. 

Za to trzeci dzień przeszedł moje oczekiwania... na terenie festiwalu pojawiłyśmy się dość późno, bo przed 19, ale widok był niesamowity: jeden wielki tłum! Zaczęło się od koncertu Bastille. W każdej relacji z festiwalu czytam, że mieli najlepszy kontakt z publicznością - nie mogę się z tym nie zgodzić. Do tego takie z nich słodziaki! ♥ ( o ile można tak powiedzieć o artystach :)


Potem przyszedł czas na gwiazdę zza oceanu - Incubus. Był to ich pierwszy koncert w Polsce i choć przyznaję, że oprócz nazwy zespołu, która obiła mi się o uszy, to nie kojarzyłam ich twórczości, to przez cały koncert czułam się jak zahipnotyzowana muzyką, jestem pod wrażeniem wielu utworów, a co do wokalisty: niektórzy ludzie, to jednak są stworzeni żeby stać na scenie i być gwiazdami! :)

Na koniec największa gwiazda festiwalu, czyli Muse. Nagle wszyscy wpadli na ten sam pomysł żeby dostać się do pierwszych rzędów, więc po chwili wszystko się zablokowało i jeśli mam wyobrazić sobie ,,sardynki w puszce", to wyglądają dokładnie tak jak my na koncercie:D Na szczęście przejście kilka rzędów do tyłu, pozwoliło nam cieszyć się koncertem, jednocześnie oddychać i mieć możliwość ruszania rękami i nogami :D Nie wiem czemu, zespół kojarzył mi się wcześniej z nudnym brytyjskim rockiem (wybaczcie fani :) a tu nagle okazało się, że jest całkiem inaczej. Przed koncertem przeczytałam gdzieś, że to jeden z najlepszych zespołów świata. Teraz już wiem, że to wcale nie były puste słowa! Do tego ciągle coś się działo, raz zostaliśmy obsypani czerwono-białym konfetti, a potem pojawiły się nad nami ogromne piłki (?!) do odbijania.

Gwiazdom też się chyba podobało, bo podziękowali fanom na Instagramie, z resztą publiczność zgromadzona na zdjęciach też robi wrażenie. Po lewej zdjęcie Bastille, po prawej Muse.


Jak mogę podsumować czas spędzony na OWF 2015? Było cudownie!
Gwiazdy spisały się na medal, wciąż nie mogę się uwolnić od kilku piosenek, a ,,depresja pokoncertowa" jeszcze się utrzymuje:) Do tego jestem pod wrażeniem, że mimo tłumu, ludzie byli kulturalni i szanowali się, a dzięki temu każdy miał odrobinę miejsca (*nie dotyczy koncertu Muse:) by bezpiecznie się bawić!

Tak, słyszałam o aferze z cenami biletów w przedsprzedaży, które potem magicznie się obniżyły, a w dniu koncertu można je było dostać za śmieszne pieniądze; czytałam wszelkie hejty na profilu wydarzenia, że niby kolejki do toalet kosmiczne (serio 5-10 minut czekania na masowej imprezie to dużo?!), że za dużo budek z jedzeniem (tu też nie wiem komu to przeszkadzało), zarówno obsługi wydarzenia i służb porządkowych było tak dużo, że sama byłam zdziwiona jak szybko przebiega wpuszczanie na teren. A już najbardziej śmieszą mnie te żale wylewane na Facebooku, że mieszkańcy pobliskich dzielnic nie mogli spać, że muzyka była za głośno, wibracje za duże, że dzwonili na policję i straż miejską, a oni nic z tym nie zrobili. No dziwne, przecież powinni nas wszystkich rozgonić, artystów zapakować do więzienia i zamknąć teren. I najlepiej gdyby w ogóle w Warszawie nic się nie działo, żadnych wydarzeń kulturalnych, przecież mogli nam dać słuchawki, zrobić ,,silent concert", a nie puszczać głośno muzykę. Może czas się jednak przeprowadzić na wieś i uciec z ,,głośnej" stolicy? :)

Wszyscy wszystko hejtują, a ja chciałam tylko pozdrowić PKP i podziękować za nowy ,,super" rozkład, dzięki któremu trasę Warszawa-Lublin musiałyśmy pokonać trzema pociągami ♥


Komentarze

  1. Uwielbiam Twoje posty:) Zawsze są mega ciekawe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, super! Świetni wykonawcy. Niektórych co prawda nie znam, ale mam wrażenie, że niedługo to się zmieni :)

    Pozdrawiam,
    VANILLAMADNESS.com

    OdpowiedzUsuń
  3. No to teraz na Open'er Festival! ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Zazdroszczę :D Może na następnym będę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Nudny brytyjski rock"? Coś takiego dla mnie nie istnieje :P Wielka Brytania to wylęgarnia największych rockowych (i nie tylko) gwiazd ;) Gustujemy co prawda w nieco innych gatunkach muzycznych, ale widzę, że wspomnienia zebrałyśmy równie pozytywne :) Do następnego :) A chętnych zapraszam na moją relację z OWF ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajna relacja :) Ciesze się że Muse sie spodobał. A Three Days Grace słuchałam, ale nie tak namiętnie, jak czynię to teraz :D Są przegenialni. A wokalista niczym Shaddix, cud miód i rock`n roll! \m/

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratulacje i zazdroszczę koncertu jak i całej wyprawy:)

    OdpowiedzUsuń
  8. mega ciekawy post!:)
    zapraszam do mnie: http://blousforyou.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajnie, że udało Ci się wygrać karnet! Ja byłam tylko w niedzielę, ale nie żałuję! Koncert Bastille był dla mnie spełnieniem marzeń i fakt, kontakt z publicznością mieli najlepszy. Może nie było jakiś fajerwerków czy coś, ale Dan schodził do fanów i bawił się z nimi a to jak dla mnie największa atrakcją! Co do muse to chyba nie musisz przepraszać. Wiele osób ma o nich takie zdanie, ale szybko je zmienia po zobaczeniu czy byciu na koncercie. Chłopaki tworzą naprawdę wspaniałe show wizualno - muzyczne i nawet największy sztywniak który nie zna ich piosenek zacznie skakać z publicznością porwany elektryzującymi dźwiękami :D naprawdę żałuję że nie mogłam zostać na ich koncercie do końca, ale chociaż te 3/4 koncertu będzie dla mnie mega wspomnienjem ♥ co do tej fali hejtu... to jak dla mnie to jest naprawdę żałosne! Wychodząc z koncertu przy pierwszych bramkach naprawdę ledwo co było słychać muzykę! Ludzie powinni się ogarnąć i wrzucić na luz. Punktów z wc było aż 3!!! A ludzie tłoczyli się przy toitojach najbliżej sceny bo im się tyłka nje chciało ruszyć dalej... na za dużk/ za mało/ za drogo jedzenia to może każdy marudzić bo nikomu nie dogodzi, ale najbardziej rozwalił mnie komentarz na fb jakiegoś kolesia który napisał, że festiwal nie był przystosowany do rodzin z dziećmi, że nie było gdzie zostawić dzieciaka na czas koncertu i że było za mało techno, sorry ale w tym momencie jebłam! To nie był festiwal techno tylko muzyki mieszanej to raz a dwa nigdzie nie było napisane, że to parafialna impreza w parku i logiczne jest że będzie głośno, tłoczno i że to nie sa warunki dla dzieci. I po trzecie skoro chciałeś spędzać czas z dziciakiem to nie marudz że musisz z nim siedzieć, a jak chciałeś sie bawić to było zostawić dzieciaka w domu. Ludzka logika...

    OdpowiedzUsuń
  10. Też byłam na owf, serdecznie NIE polecam... skutki mogę odczuwać przez całe życie, tylko dlatego że bylam 1 dnia na 4 koncertach, zresztą nie trwających aż tak długo. jestem fanką Asking Alexandrii i dlatego zależało mi na zobaczeniu ich w nowym składzie... jak to bywa z ześwirowanymi nastolatkami, mnie też odbiło i wręcz pofrunęłam pod barierki (wniebowziąta zresztą) żeby zająć miejsce i tak przestałam 3 koncerty jeszcze przed AA... nie miałam żadnego zabezpieczenia (poprzednio byłam na koncercie w 2. rzędzie i spokojnie go wytrzymałam, więc nie widziałam w tym nic złego. Grałam też przez jakiś czas na perkusji bez stoperów czy czegokolwiek w tym guście).
    Depresja pokoncertowa? Owszem, z powodu jednej z przyczyn depresji, którą przedstawię za chwilę.
    Nie myślałam, że jest jakoś okropnie głośno, aż poczułam, że coś dzieje się ze słuchem i dzieje się do dzisiaj. Mam szumy uszne, tinnitus. Jestem jeszcze młoda i chcę pójść na dużo koncertow w swoim zyciu, zwłaszcza metalowych i metalcore'owych a tu takie cos... Fakt, powinno się wyleczyć, ale jest to baaaaaardzo długotrwały proces, tak powiedział lekarz.
    Wszystko dzięki głuchej ekipie osób zajmujących się nagłośnieniem.
    Leczcie się, ale serio. Na słuch.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Polecane posty

Copyright © Czokomorena